niedziela, 19 maja 2013

Miller, a chuj... historia fotoreportera wojennego

    Pierwszy cios w głowę to pierwszy trup. Gdzieś w Rumunii, gdy padał reżim Ceausescu. Potem były kolejne - Górny Karabach, Bałkany, Rwanda, Czeczenia, Afganistan.... Kolory miały różne, białe, czarne, brązowe. Niekiedy na głowie miały turban, niekiedy czapkę uszatkę, czasem jednak nie miały głowy. Wszystkie utrwalone i zapamiętane. Wszystkim towarzyszy jeden trzask. Nie to nie karabin. Czasem wszak w ruch szła maczeta. To trzask migawki.Trzask i cios w głowę, którego tak od razu nie czuć.To nie tak, że każdy trzask to trup, czasem trzask to strzał, czasem trzask to uśmiech, czasem trzask to przyjaźń. Na szczęście nie każdy trzask to cios. 
     Obraz zmienia się za obrazem. Świat widziany przez wizjer sam się kadruje.Tylko ta presja - podejść coraz bliżej. Dziennikarz może poczekać, wysłuchać, dowiedzieć się, czasem zadzwonić. Fotoreporter musi tam po prostu być. Wybuch za wybuchem, czasem tak blisko, że rozsadza bębenki i tylko jedno stwierdzenie, czasem wykrzyczane: Miller, a chuj!
      Krzysztof Miller to jeden z najsłynniejszych polskich fotoreporterów wojennych. Pracownik Gazety Wyborczej, juror Wold Press Photo w 2000r. W Polsce zasługi w tej dziedzinie fotografii ma porównywalne tylko jedna osoba - Piotr Andrews, obecnie pracujący w Agencji Reutera. Obaj widzieli zbyt dużo. Obaj otrzymali mnóstwo ciosów w głowę. Obaj leczyli się ze zespołu stresu pourazowego w specjalnych klinikach. Piotr Andrews przyznał się do tego w książce "Bractwo Bang Bang". Napisał o tym w posłowiu bodajże Wojciech Jagielski. Krzysztof Miller mówi o tym teraz.
     Nie o zespole stresu pourazowego jest jednak ta książka. Przynajmniej nie bezpośrednio. Ta książka to wspomnienia fotoreportera wojennego.Stylu nie powstydziłby się jednak niejeden reporter. Niekiedy plastyka opisów przeżyć aż zbyt wielka. Jak wtedy gdy czytamy o dwóch trupach, z których można by złożyć jedno ciało. Miałoby dwie głowy, ale nie miało nóg. Jak wtedy, gdy czytamy o noworodku, który ciągle ssie pierś matki. Tyle tylko, że ona już nie żyje. Jak wtedy gdy...
      Ta książka to historia wielu zdjęć. Tych, które ukazały się w prasie, jak i tych, które są tylko utrwalone na kliszach czy też dysku twardym komputera. Ta książka to przede wszystkim historia fotoreportera, który opisuje wojnę z pierwszej linii frontu. Opisuje siebie, warsztat pracy, swoje przeżycia oraz ludzi, których spotkał i z którymi współpracował. Jak pisze autor "trzynastka to diabelski tuzin...Jak trzynaście nieszczęść, przekleństw, katastrof, plag". Trzynastką jest każda wojna. Wojna, którą przeżył autor, ale i te które ciągle się toczą. Ta jedna to wojna fotoreportera z samym sobą. Wojna ze wspomnieniami, które ożywia i z którymi raz jeszcze musi sobie poradzić.
     O tej ostatniej z wojen jest najmniej. Chyba najtrudniej autorowi o niej pisać. Warto jednak przeczytać tą książkę, aby poznać wszystkie trzynastki widziane oczyma fotoreportera. Podczas czytania często w uszach będzie brzmiał trzask. Charakterystyczny trzask zwalnianej migawki.


P.S Krzysztof Miller "13 wojen i jedna". Wydawnictwo Znak. Kraków 2013r.
P.P.S. Tutaj znajdziecie zdjęcia Piotra Andrewsa: http://www.andrewsfoto.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz