poniedziałek, 20 maja 2013

www.odkairudokapsztadu.pl - najlepszy blog podróżniczy roku wg National Geographic Traveler

       
   Nagroda Traveler 2010 za najlepszy blog podróżniczy roku wędruje do - tu chwilowy suspens wykonany przez Martynę Wojciechowską, naczelną National Geographic Polska oraz National Geographic Traveler - Adriana Krajewskiego oraz Piotra Marka, autorów bloga www.odkairudokapsztadu.pl
     To już 2 lata minęły od kiedy otrzymaliśmy tą nagrodę za prowadzony przez nas internetowy pamiętnik. Nagrodę w tej kategorii przyznano po raz pierwszy w historii. Dlaczego o tym przypominam? Bo to właśnie dziś przyznano nagrodę po raz trzeci. http://www.national-geographic.pl/aktualnosci/pokaz/travelery-2012-wreczone/. Swoją odbieraliśmy w doborowym towarzystwie - zdobywcy korony Himalajów Piotra Pustelnika oraz obu biegunów Marka Kamińskiego. W ich towarzystwie czuliśmy się naprawdę mali.
     Czym był dla nas sam blog oraz podróż? Mogę mówić w swoim imieniu, ale pewnie Adrian myśli podobnie. Przede wszystkim był to hołd złożony Kowalowi, przyjacielowi, który zmarł pokonany przez raka skóry. Razem odbyliśmy nie jedną podróż, walczyliśmy z tłumem hindusów w Varanasi, czy też razem szukaliśmy pracy w Las Vegas. 
    Sam pomysł podróży wzdłuż wschodniego wybrzeża Afryki narodził się w mojej głowie. Jak udało mi się namówić do tego Adriana niech lepiej opowie on sam: "To może Kair-Kapsztad? Padło pytanie, ale nie załapałem go, bo i szyby w samochodzie opuszczone do bólu, i wiater wiał, i kwiaty pachły… (...)Pokiwałem więc głową i zrobiłem jakąś głupiutką minę w typowym odruchu kogoś, kto nie dosłyszał pytania, ale jeszcze miał nadzieję kupić sobie odrobinę czasu i ułożyć w głowie najbardziej prawdopodobną jego wersję, coby się nie zbłaźnić. Dla szeroko rozumianego spokoju zgodziłem się jeszcze zanim dotarło do mnie, o co tak naprawdę jestem pytany. I nie żałuję."
    Całość możecie przeczytać na www.odkairudokapsztadu.pl Blog choć nie updatowany to cały czas dostępny. A Jak było? Jeden z ostatnich moich wpisów kończy się w ten sposób:
"Pawle, dotarliśmy do celu. Za nami ponad 20.000km, 9 krajów, wejście na Kilimandżaro, moc przygód i wrażeń. Wydaje się niemożliwe, ale minęły już prawie 2 miesiące. 2 miesiące napakowane miejscami, ludźmi, emocjami tak bardzo, ze wydaje się, że nie można więcej zmieścić. Naprawdę się nie leniliśmy. Dni na plaży to tylko 4 z 55. Każdy dzień podróży, Pawle, to dzień, który dedykuję Tobie. Przyjacielowi, który mocno ściskał za Nas kciuki w niebie. Teraz czas wracać do domu...Marzenie przejechania całej Afryki spełnione. Kolejne czekają na realizacje."
     Dzięki Adrian za wspólne spełnienie tego marzenia. Ciesze się, że od tego czasu udało nam się spełnić kolejne - Białorusi. Przed nami nowe wyzwanie -  w lipcu Gruzja. Ciekawe co powiesz na pomysł podjechania do granicy z Osetią Południową i Abchazją? Spytam Cię, jak będziesz jechał obok mnie w aucie, opuszczę nieco szyby, aby do końca nie było słyszalne. Chyba jednak znam odpowiedź!

niedziela, 19 maja 2013

Miller, a chuj... historia fotoreportera wojennego

    Pierwszy cios w głowę to pierwszy trup. Gdzieś w Rumunii, gdy padał reżim Ceausescu. Potem były kolejne - Górny Karabach, Bałkany, Rwanda, Czeczenia, Afganistan.... Kolory miały różne, białe, czarne, brązowe. Niekiedy na głowie miały turban, niekiedy czapkę uszatkę, czasem jednak nie miały głowy. Wszystkie utrwalone i zapamiętane. Wszystkim towarzyszy jeden trzask. Nie to nie karabin. Czasem wszak w ruch szła maczeta. To trzask migawki.Trzask i cios w głowę, którego tak od razu nie czuć.To nie tak, że każdy trzask to trup, czasem trzask to strzał, czasem trzask to uśmiech, czasem trzask to przyjaźń. Na szczęście nie każdy trzask to cios. 
     Obraz zmienia się za obrazem. Świat widziany przez wizjer sam się kadruje.Tylko ta presja - podejść coraz bliżej. Dziennikarz może poczekać, wysłuchać, dowiedzieć się, czasem zadzwonić. Fotoreporter musi tam po prostu być. Wybuch za wybuchem, czasem tak blisko, że rozsadza bębenki i tylko jedno stwierdzenie, czasem wykrzyczane: Miller, a chuj!
      Krzysztof Miller to jeden z najsłynniejszych polskich fotoreporterów wojennych. Pracownik Gazety Wyborczej, juror Wold Press Photo w 2000r. W Polsce zasługi w tej dziedzinie fotografii ma porównywalne tylko jedna osoba - Piotr Andrews, obecnie pracujący w Agencji Reutera. Obaj widzieli zbyt dużo. Obaj otrzymali mnóstwo ciosów w głowę. Obaj leczyli się ze zespołu stresu pourazowego w specjalnych klinikach. Piotr Andrews przyznał się do tego w książce "Bractwo Bang Bang". Napisał o tym w posłowiu bodajże Wojciech Jagielski. Krzysztof Miller mówi o tym teraz.
     Nie o zespole stresu pourazowego jest jednak ta książka. Przynajmniej nie bezpośrednio. Ta książka to wspomnienia fotoreportera wojennego.Stylu nie powstydziłby się jednak niejeden reporter. Niekiedy plastyka opisów przeżyć aż zbyt wielka. Jak wtedy gdy czytamy o dwóch trupach, z których można by złożyć jedno ciało. Miałoby dwie głowy, ale nie miało nóg. Jak wtedy, gdy czytamy o noworodku, który ciągle ssie pierś matki. Tyle tylko, że ona już nie żyje. Jak wtedy gdy...
      Ta książka to historia wielu zdjęć. Tych, które ukazały się w prasie, jak i tych, które są tylko utrwalone na kliszach czy też dysku twardym komputera. Ta książka to przede wszystkim historia fotoreportera, który opisuje wojnę z pierwszej linii frontu. Opisuje siebie, warsztat pracy, swoje przeżycia oraz ludzi, których spotkał i z którymi współpracował. Jak pisze autor "trzynastka to diabelski tuzin...Jak trzynaście nieszczęść, przekleństw, katastrof, plag". Trzynastką jest każda wojna. Wojna, którą przeżył autor, ale i te które ciągle się toczą. Ta jedna to wojna fotoreportera z samym sobą. Wojna ze wspomnieniami, które ożywia i z którymi raz jeszcze musi sobie poradzić.
     O tej ostatniej z wojen jest najmniej. Chyba najtrudniej autorowi o niej pisać. Warto jednak przeczytać tą książkę, aby poznać wszystkie trzynastki widziane oczyma fotoreportera. Podczas czytania często w uszach będzie brzmiał trzask. Charakterystyczny trzask zwalnianej migawki.


P.S Krzysztof Miller "13 wojen i jedna". Wydawnictwo Znak. Kraków 2013r.
P.P.S. Tutaj znajdziecie zdjęcia Piotra Andrewsa: http://www.andrewsfoto.pl/

sobota, 18 maja 2013

niedziela, 16 grudnia 2012

Back stage - akredytacje

Praca w Parlamencie Europejskim i innych instytucjach europejskich wymaga dopilnowania kilku rzeczy, które później zdecydowanie ułatwiają nam życie. Jedną z nich jest akredytacja.
Najlepiej stała: tą dziennikarską uzyskuje się nigdzie indziej jak w centrum akredytacji Komisji Europejskiej. Trzeba przygotować szereg dokumentów - od listu od wydawcy, poprzez informację o częstotliwość publikowania, a czasami potwierdzenie zarejestrowania firmy. TO wszystko umożliwi nam otrzymanie żółtego plastiku, dzięki któremu wejdziemy do wszystkich instytucji: Parlamentu, Komisji, Rady oraz Komitetu Regionów.U nas trochę czasu to zajęło, jako że Pan od akredytacji był akurat na urlopie i okazał się być niezastąpiony. 
- Macie szczęście, że chcecie akredytację tylko do końca maja - usłyszeliśmy - na taki okres mogę sam podjąc decyzję. W przeciwnym razie trafiłaby do specjalnego komitetu akredytacyjnego. To mogło by trochę potrwać.
Komitet akredytacyjny? Nieźle - pomyślałem. To potrzeba specjalnego zespołu, aby zadecydować czy będę mógł informować o Unii czy nie? A co jeśli komitet zdecyduje o nieudzieleniu akredytacji? Potem doczytałem jeszcze, że a i owszem - od negatywnej decyzji komitetu można się odwołać do.... - komitetu odwoławczego. Jest tylko jeden problem - spotyka on się ledwie dwa razy do roku. Całe szczęście my akredytację otrzymaliśmy bez problemu.
Nieco inaczej przedstawia się sprawa z operatorami kamery. Akredytacja przy Komisji Europejskiej umożliwia filmowanie wszędzie poza Parlamentem Europejskim. Tutaj potrzebny jest tak zwany T-badge - czyli plakietka technika. Są one wydawane maksymalnie na tydzień. Za każdym razem mają inny kolor. Co tydzień trzeba więc udać się do centrum akredytacji Parlamentu Europejskiego i o takową się ubiegać. Co więcej - różne kolory mają plakietki w budynkach Parlamentu w Brukseli i Sztrasburgu. Jeśli kręcimy w obu to potrzebne są dwa T-badge. Jest to podobno podyktowane względami bezpieczeństwa, ale generalnie nie widzę w tym logiki - zwłaszcza posiadając stałą akredytację. I tak przecież widzę kto jest kim.
Oprócz czysto zawodowych ułatwień stała akredytacja daje dostęp do jeszcze jednej ważnej rzeczy - stołówek instytucji europejskich. Za naprawdę rozsądną cenę można zjeść obiad (od 5 euro), co czasem w toku pracy i realizacji nagrań okazuje się bezcenne.

P.S - cała procedura formalna jest opisana tutaj: http://ec.europa.eu/dgs/communication/services/accreditation/perm_en.htm 

niedziela, 2 grudnia 2012

Dom Polski Wschodniej

fasada kamienicy (żródło www.lubelskie.pl)
To właśnie w Domu Polski Wschodniej na Avenue de Tervueren 48, mamy swoją siedzibę. Kamienica secesyjna, która podobno należała kiedyś do wokalisty zespołu Boney M. Kiedyś w środku cała różowa, dziś wnętrza robią wrażenie. Do swojej dyspozycji mamy pokój na samym szczycie należący do województwa świętokrzyskiego, a przez nich nie używany. Są 2 biurka, jest internet, jest telefon. Czegóż chcieć więcej:) Tylko czuję jak mi się łydki wyrabiają od kolejnego wchodzenia i schodzenia na 4 piętro. Damy radę.
Dom Polski Wschodniej jest to brukselska siedziba 5 biur regionalnych województw: warmińsko-mazurskiego, podlaskiego, lubelskiego, podkarpackiego i świętokrzyskiego. Został utworzony w grudniu 2009r. Pomysł ten budzi kontrowersje. Z jednej strony wizerunkowo jest nieźle: wspólna siedziba, działania, budżet powinny wystarczyć na lepsze zaistnienie w Brukseli. Z drugiej - każdy region walczy o  informacje i pieniądze dla siebie, co jest tutaj czymś oczywistym więc dyrektorzy biur są niejako wewnętrzną konkurencją. Co roku inny region koordynuje działania Domu Polski Wschodniej - obecnie kończy się koordynacja woj. podkarpackiego, w przyszłym roku przejmuje ją podlaskie. Na ocenę przyjdzie jeszcze czas gdy nieco więcej dowiem się o DPW. Po dodatkowe informacje odsyłam na www.eastpoland.eu
Jak na razie się nie nudzimy - Dni Partnerstwa Wschodniego - dwudniowa konferencja, sesja COR i parę innych wydarzeń skutecznie zajmuje nam czas i pozwala przygotowywać audycje. O tym jednak już w kolejnym wpisie...